Pragnę jednak zauważyć że nie jest to film dla wszystkich, ale dla osób, które potrafią śledzić fabułę i... myśleć. Szkoda, że film nie miał wystarczającej reklamy, bo jest to obraz bardzo wartościowy, dający do myślenia. Polecam!
Jeden rozsądny głos :)
Pewnie gdyby ten film miał lepszą obsadę (nie mówię, że Slater grał źle) i wyższy budżet, to ludziom podobałby się bardziej.
Nie zgadzam się. Film nie musi przyciągać tłumów, by być wartościowy. Ale w drugą stronę - wypadałoby (zgodnie z estetyką klasyczną). Filmy niszowe wcale nie muszą być o niczym. Wartości filmu nie mierzy się ilościowo, tylko jakościowo: nie ważne, ilu miał widzów, ale ważne, jakich wzruszeń doznali ci widzowie, którym się podobał.
Ja uważam Slatera za kogoś, kto pokazał skrzydła w tej roli. O ile w "Imieniu róży" był jakby zaskoczony niemal każdą sceną, tak w "Pump up the volume" zagrał takiego cwaniaczka, że po tak wielu latach i tak wielu rolach miałem ogromne trudności, by rozpoznać go w głównej roli tutaj. Postać udręczonego faceta, który wiecznie garbi się i chodzi, jakby miał pasek od spodni zaciśnięty na szyi; strasznie zagniewany i sfrustrowany, a jednak przy żadnej sposobności nie "zaklął szpetnie".
Wnikliwa, ale jednak behawiorystyczna analiza umysłu bez szans na rozwój, a jednak każdemu jest wolno zakosztować szczęścia. Gdyby tylko serce nie mówiło ustami rybki akwariowej, to może zakończenie wyprzedziłoby finał filmu "Limitless", mającego premierę 4 lata później, a tak - smutne ewolucjonistyczne podsumowanie. Mocne 9/10!
Chodzi mi o to, że niski budżet mógł znacząco wpłynąć na odczucia widzów. Co do treści się nie czepiam, bo pod tym względem jest to naprawdę dobry film.
Rozumiem :) Są ludzie, którzy wina tańszego niż 300 $ za butelkę się nie napiją ;)
hmm jakos tak sie salo ze doiero teraz widzialem - pewnie ten niski budzet - ale klasa Birdmana jezeli dzis porownac moge